Znamy laureatów aktywnego konkursu PowerBar
Zadanie przygotowane dla uczestników programu „Aktywuj się w triathlonie“ było proste. Trzeba było napisać tekst. Do wybory były trzy tematy:
1. Krótka historia jak trafiłeś do programu “Aktywuj się w triathlonie”
2. Opisz swoje zmagania na treningach. Mile widziane zabawne sytuacje
3. Kocham triathlon. Uzasadnij...
Miało być krótko, zwięźle i na temat. Do wygrania pięć pakietów PowerBar o wartości 250 złotych każdy. Nadesłane prace były bardzo ciekawe, o czym niedługo sami się przekonacie. Wszystkie nagrodzone teksty zostaną opublikowane na www.triathlonsport.pl. Nie zawsze krótkie, ale zawsze ciekawie.
1. Krótka historia jak trafiłeś do programu “Aktywuj się w triathlonie”
2. Opisz swoje zmagania na treningach. Mile widziane zabawne sytuacje
3. Kocham triathlon. Uzasadnij...
Miało być krótko, zwięźle i na temat. Do wygrania pięć pakietów PowerBar o wartości 250 złotych każdy. Nadesłane prace były bardzo ciekawe, o czym niedługo sami się przekonacie. Wszystkie nagrodzone teksty zostaną opublikowane na www.triathlonsport.pl. Nie zawsze krótkie, ale zawsze ciekawie.

Jury po lekturze postanowiło przyznać dla dwóch osób, które zdobyły maksymalną liczbę punktów, dodatkową nagrodę. Oprócz zestawu PowerBar otrzymają oni książkę "Ukryta prawda" - Rewolucyjna wiedza o żywieniu i zdrowiu, wydaną przez "Galaktykę". Tymi osobami są: Agata Sobota i Waldemar Miś. Agata przesłała nam ciekawy tekst z ważnym przesłaniem. Waldemar pokazał, że ma świetny warsztat. Tekst czytało się z dużą przyjemnością. I to właśnie do Agaty i Waldemara oprócz pakietu PowerBar trafią książki.
Ponadto postanowiliśmy nagrodzić Beatę Jarmołowicz, Adama Wojciechowskiego i Paulinę Pietruszyńską. Z laureatami skonataktujemy się drogą mailową i ustalimy sposób przekazania nagród.
A dziś prezentujemy pierwszy z wyróżnionych tekstów, autorstwa Waldemara Misia.
Co ja najlepszego zrobiłem?
To był słoneczny poranek. Siedziałem od kilkunastu minut w tramwaju leniwie spoglądając za okno. Przede mną siedział On. Patrzył podobnie jak ja na okolicę, którą mijał. Wiedziałem, że nie widzi tego, na co patrzy.
Przy nogach, na podłodze stała sportowa torba, w rękach trzymał częściowo odpitą wodę w butelce, a na jego koszulce widniał napis "Aktywuj się. Triathlon Gdańsk". Myślami był bardzo daleko. Jego zdenerwowanie było prawie namacalne i wypełniało cały wagon tramwajowy. Nie ulegało wątpliwościom, że to będą dla niego ważne zawody...
Rzeźnik odpoczywał
Tej soboty postanowiłem dać sobie odrobinę luzu. Nie poszedłem, jak to miałem w zwyczaju w sobotni poranek, pobiegać po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Moje nogi domagały się odpoczynku. Trzy tygodnie wcześniej oficjalnie zostałem ultramaratończykiem na prawie 80-cio kilometrowej trasie przez Bieszczady z Komańczy do Ustrzyk. Bieg podwójnie trudny, bo zawodnicy startują w parach i tych samych parach muszą dotrzeć na metę. Nigdy wcześniej nie pokonałem takiego dystansu na własnych nogach, nigdy wcześniej nie byłem tak umordowany po biegu, ani też nigdy wcześniej nie czułem takiej radości, gdy mijani obcy ludzie kibicowali nam w tym morderczym wysiłku oszukując nas, że do mety już blisko...
Tej soboty chciałem zwrócić część tej przekazanej w Bieszczadach magicznej energii pozyskanej od kibiców. Chciałem też z bliska zobaczyć o co w tym całym triathlonie chodzi. Okazja była więc podwójna, a że wśród
uczestników byli moi znajomi, więc nawet potrójna. Była to też świetna okazja, aby przeprosić się z zaniedbanym ostatnio hobby jakim jest fotografia. Cztery pieczenie na jednym ogniu. :)
To przecież są zwykli ludzie
Wstałem rano, zjadłem śniadanie, spakowałem aparat i pojechałem tramwajem do Brzeźna. Nie był to poranek do jakich byłem przyzwyczajony kiedy przyjeżdżałem tu ostatnio na treningi wczesną wiosną, przygotowując się do maratonu. Setki, jeśli nie tysiące osób kręciło się po okolicy mola - zawodnicy, kibice i
przypadkowi gapie. Kiedy dotarłem do strefy zmian, gdzie stały zdeponowane rowery a zawodnicy dokonywali ostatnich przygotowań dotarło do mnie, że Ci cali triathloniści, to nie tylko super herosi i atleci, ale także zwykli ludzie, tacy, których na co dzień spotykam w tramwaju lub w hipermarkecie. Czuło się wśród nich atmosferę rywalizacji, wielu z zawodników żartowało lub rozmawiało ze sobą, ale byli też i tacy, którzy raczej w odosobnieniu czekali na start dokonując ostatnich poprawek i inwentaryzacji sprzętu.
Na kilka minut przed startem udałem się na plażę, gdzie znajdowała się linia startu. Przeszła mi wtedy przez głowę taka myśl, że w gruncie rzeczy to musi być świetna zabawa taki triathlon... ale szybko mi przeszło kiedy
zawodnicy wystartowali i biegiem rzucili się w toń morskiej kipieli. Poszedłem na Molo zobaczyć jak przebiega rywalizacja i wtedy uświadomiłem sobie, że nigdy, przenigdy nie zrobię tego.
Nie dam rady, ani psychicznie, ani fizycznie pokonać takiego dystansu w wodzie. A o jakiejkolwiek rywalizacji nie ma absolutnie mowy.
Pozazdrościłem im
To były wspaniałe zawody. Radość kibicowania, piękna pogoda i duch rywalizacji przepełniał całe Brzeźno. Emocje zawodników na drodze do mety przywołały moje wspomnienia z biegu Rzeźnika. Moje serce naturalnie było najbliższe tym, dla których pokonanie dystansu 1/4 IM było życiowym wyzwaniem, ale ci z czołówki stawki - nie powiem - wzbudzili mój podziw. Tego popołudnia, kiedy przeglądałem zdjęcia zrobione podczas rywalizacji w domowym zaciszu normalnie po ludzku, po polsku, wszystkim uczestnikom
pozazdrościłem.
Na kolejne miesiące wróciłem do tego, co kocham najbardziej - do biegania w terenie. Temat triathlonu został szybko zapomniany. Minęło lato, a ja na palcach jednej ręki mogłem policzyć ile razy byłem na plaży w minionym sezonie. Jak już byłem, to więcej czasu spędzałem na budowaniu zamków z piasku z synami, niż na pływaniu. O jakiejkolwiek nauce pływania nie było mowy.
Targany wątpliwościami
Jesienią internet sam się z tematem triathlonu przypomniał. Ruszała druga edycja akcji "Aktywuj się w Triathlonie" - wystarczy tylko zaryzykować i wziąć udział w konkursie. Ale czy to dobry pomysł? Czy dam sobie radę? Czy pogodzę wszystkie treningi z życiem prywatnym i zawodowym? Zgłoszenie konkursowe wysłałem ostatniego dnia, wciąż targany wątpliwościami. Gdy zobaczyłem swoje nazwisko na liście osób wytypowanych przypomniałem sobie tego człowieka z tramwaju i ten widok z mola na zawodników
rozciągniętych pomiędzy bojkami...
Co ja najlepszego zrobiłem?!
Tekst i foto Waldemar Miś. Zdjęcie Waldek przesłał jako ilustrację do tekstu. Pytanie kto zrobi jemu zdjęcie w 19 lipca 2015 roku kiedy to On będzie płynął w Bałtyku :)
Ps. Śródtytuły pochodzą od redakcji
Ponadto postanowiliśmy nagrodzić Beatę Jarmołowicz, Adama Wojciechowskiego i Paulinę Pietruszyńską. Z laureatami skonataktujemy się drogą mailową i ustalimy sposób przekazania nagród.
A dziś prezentujemy pierwszy z wyróżnionych tekstów, autorstwa Waldemara Misia.
Co ja najlepszego zrobiłem?
To był słoneczny poranek. Siedziałem od kilkunastu minut w tramwaju leniwie spoglądając za okno. Przede mną siedział On. Patrzył podobnie jak ja na okolicę, którą mijał. Wiedziałem, że nie widzi tego, na co patrzy.
Przy nogach, na podłodze stała sportowa torba, w rękach trzymał częściowo odpitą wodę w butelce, a na jego koszulce widniał napis "Aktywuj się. Triathlon Gdańsk". Myślami był bardzo daleko. Jego zdenerwowanie było prawie namacalne i wypełniało cały wagon tramwajowy. Nie ulegało wątpliwościom, że to będą dla niego ważne zawody...
Rzeźnik odpoczywał
Tej soboty postanowiłem dać sobie odrobinę luzu. Nie poszedłem, jak to miałem w zwyczaju w sobotni poranek, pobiegać po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Moje nogi domagały się odpoczynku. Trzy tygodnie wcześniej oficjalnie zostałem ultramaratończykiem na prawie 80-cio kilometrowej trasie przez Bieszczady z Komańczy do Ustrzyk. Bieg podwójnie trudny, bo zawodnicy startują w parach i tych samych parach muszą dotrzeć na metę. Nigdy wcześniej nie pokonałem takiego dystansu na własnych nogach, nigdy wcześniej nie byłem tak umordowany po biegu, ani też nigdy wcześniej nie czułem takiej radości, gdy mijani obcy ludzie kibicowali nam w tym morderczym wysiłku oszukując nas, że do mety już blisko...
Tej soboty chciałem zwrócić część tej przekazanej w Bieszczadach magicznej energii pozyskanej od kibiców. Chciałem też z bliska zobaczyć o co w tym całym triathlonie chodzi. Okazja była więc podwójna, a że wśród
uczestników byli moi znajomi, więc nawet potrójna. Była to też świetna okazja, aby przeprosić się z zaniedbanym ostatnio hobby jakim jest fotografia. Cztery pieczenie na jednym ogniu. :)
To przecież są zwykli ludzie
Wstałem rano, zjadłem śniadanie, spakowałem aparat i pojechałem tramwajem do Brzeźna. Nie był to poranek do jakich byłem przyzwyczajony kiedy przyjeżdżałem tu ostatnio na treningi wczesną wiosną, przygotowując się do maratonu. Setki, jeśli nie tysiące osób kręciło się po okolicy mola - zawodnicy, kibice i
przypadkowi gapie. Kiedy dotarłem do strefy zmian, gdzie stały zdeponowane rowery a zawodnicy dokonywali ostatnich przygotowań dotarło do mnie, że Ci cali triathloniści, to nie tylko super herosi i atleci, ale także zwykli ludzie, tacy, których na co dzień spotykam w tramwaju lub w hipermarkecie. Czuło się wśród nich atmosferę rywalizacji, wielu z zawodników żartowało lub rozmawiało ze sobą, ale byli też i tacy, którzy raczej w odosobnieniu czekali na start dokonując ostatnich poprawek i inwentaryzacji sprzętu.
Na kilka minut przed startem udałem się na plażę, gdzie znajdowała się linia startu. Przeszła mi wtedy przez głowę taka myśl, że w gruncie rzeczy to musi być świetna zabawa taki triathlon... ale szybko mi przeszło kiedy
zawodnicy wystartowali i biegiem rzucili się w toń morskiej kipieli. Poszedłem na Molo zobaczyć jak przebiega rywalizacja i wtedy uświadomiłem sobie, że nigdy, przenigdy nie zrobię tego.
Nie dam rady, ani psychicznie, ani fizycznie pokonać takiego dystansu w wodzie. A o jakiejkolwiek rywalizacji nie ma absolutnie mowy.
Pozazdrościłem im
To były wspaniałe zawody. Radość kibicowania, piękna pogoda i duch rywalizacji przepełniał całe Brzeźno. Emocje zawodników na drodze do mety przywołały moje wspomnienia z biegu Rzeźnika. Moje serce naturalnie było najbliższe tym, dla których pokonanie dystansu 1/4 IM było życiowym wyzwaniem, ale ci z czołówki stawki - nie powiem - wzbudzili mój podziw. Tego popołudnia, kiedy przeglądałem zdjęcia zrobione podczas rywalizacji w domowym zaciszu normalnie po ludzku, po polsku, wszystkim uczestnikom
pozazdrościłem.
Na kolejne miesiące wróciłem do tego, co kocham najbardziej - do biegania w terenie. Temat triathlonu został szybko zapomniany. Minęło lato, a ja na palcach jednej ręki mogłem policzyć ile razy byłem na plaży w minionym sezonie. Jak już byłem, to więcej czasu spędzałem na budowaniu zamków z piasku z synami, niż na pływaniu. O jakiejkolwiek nauce pływania nie było mowy.
Targany wątpliwościami
Jesienią internet sam się z tematem triathlonu przypomniał. Ruszała druga edycja akcji "Aktywuj się w Triathlonie" - wystarczy tylko zaryzykować i wziąć udział w konkursie. Ale czy to dobry pomysł? Czy dam sobie radę? Czy pogodzę wszystkie treningi z życiem prywatnym i zawodowym? Zgłoszenie konkursowe wysłałem ostatniego dnia, wciąż targany wątpliwościami. Gdy zobaczyłem swoje nazwisko na liście osób wytypowanych przypomniałem sobie tego człowieka z tramwaju i ten widok z mola na zawodników
rozciągniętych pomiędzy bojkami...
Co ja najlepszego zrobiłem?!
Tekst i foto Waldemar Miś. Zdjęcie Waldek przesłał jako ilustrację do tekstu. Pytanie kto zrobi jemu zdjęcie w 19 lipca 2015 roku kiedy to On będzie płynął w Bałtyku :)
Ps. Śródtytuły pochodzą od redakcji