Triathlon to członek naszej rodziny

Kasia to przykład lenia kanapowego. Mateusz jest ambitny. Najpierw jego wciągnął triathlon. Po roku i ona stanęła na starcie. Triathlonowe małżeństwo Katarzyna i Mateusz Petelscy w rozmowie z Anną Polcyn opowiadają między innymi o swoich początkach, łączeniu treningów z życiem zawodowym czy planach na sezon 2015. A te są bardzo ambitne…
- Zacznijmy od początku. Jak zaczęła się Wasza przygoda z triathlonem?
Mateusz: Pierwszy był maraton. W tym samym czasie chodziłem na siłownie, ale nic więcej nie robiłem, aż do dnia kiedy usłyszałem od Taty, że w Gdańsku będzie triathlon. Zastanawiałem się czy wystartować. Wpisowe 100 złotych nie zachęcało. To był rok 2012, zamieszkaliśmy z Kasią i każda złotówka się liczyła. Kasia powiedziała, że kasę przebolejemy i abym spróbował. Zająłem 12 miejsce mimo, że pływania nie trenowałem i jechałem na pożyczonym rowerze. Bakcyla złapałem i tak się zaczęło. Miesiąc po  pierwszych zawodach kupiłem rower szosowy. W zimie treningi na trenażerze. Rok 2013 to niezłe wyniki. W lutym 2014 roku Kasia postanowiła, że też będzie trenować…
Kasia: Dziś nie wiem czy być zła na Tatę czy się cieszyć… (śmiech) Przygodę z triathlon zaczęłam od kibicowania. Później się zaraziłam. Zaczęło mi to sprawiać dużo przyjemności. Jednak decyzja o trenowaniu była ciężka. Wiedziałam z czym to się wiążę. To nie takie hop siup. Wejść do wody, pojechać i pobiec. To poświęcenie czasu, walka ze słabościami. Nie zawsze się chce wyjść z domu ćwiczyć. Ciężka praca  zakrapiana  solidną dawką systematyczności.

- Zdarzyło się wam zwątpić w sens uprawiania triathlonu? Zbytnie zmęczenie i ochota rzucenia tego wszystkiego?
Kasia: Jak jest człowiek zmęczony to takie myśli się pojawiają. Ale to szybko przechodzi i dalej się trenuje.
Mateusz: Ja takie myśli mam co chwilę. Króciutkie na minutę, pół godziny albo pół dnia. Idziesz na rower. W planach masz trzy godziny pedałowania, a po pierwszej  już nie masz siły. Bluzgasz wtedy na wszystkie strony i zastanawiasz się, co robisz. Jak złapałem gumę w Suszu na zawodach to chciałem rzucić rower w krzaki i... wrócić do domu. Rano kiedy wstaję na trening też nie robię tego z uśmiechem na twarzy. Bieganie zimą po kolana w śniegu... Długo można by mówić. To wszystko rekompensuje sezon i dobre wyniki. Bo dla zdrowia tego nie robimy, przynajmniej ja.

- Co Was bardziej motywuje: głaskanie po głowie czy surowa reprymenda, a może krytyka po której udowadniacie, że ktoś się pomylił?
Kasia: Zawsze pytam Mateusza czy jest ze mnie dumny. Jak nie jest, to mija mi zapał. Mnie trzeba głaskać.
Mateusz: Mnie motywuje progres. Wiem, że jak mi się nie chce to i tak muszę. Pominę w roku maksymalnie dwa treningi. Biegać zawsze pójdę chyba, że dopadnie mnie kontuzja albo choroba. Chociaż jak jestem chory to i tak pójdę, ewentualnie na treningu stwierdzę, że nie dam rady, ale spróbować muszę. Sprawdzić czy rzeczywiście się źle czuję czy to jest wymówka? Czy człowiek jest zmęczony czy przetrenowany?
- Nie trenujecie zawodowo. Obok sportu są jeszcze codzienne obowiązki. Jak połączyć pracę z triathlonem?
Kasia: Nie mam zaawansowanych treningów. Każdego dnia inna dyscyplina i nie tak intensywnie jak Mateusz. On jest moim trenerem i go słucham. Zna mnie i wie, na co mogę sobie pozwolić. Lubię też posiedzieć w domu, z trzymaniem diety też mi nie po drodze (śmiech).
Mateusz: Póki co nie mamy problemu, bo nie mamy dzieci. Kasia trenuje sześć razy w tygodniu. Nie ma takiej możliwość, aby tego nie wcisnąć w grafik. Trening na pływalni przed pracą, pozostałe aktywności po. Czas na bieganie zawsze się znajdzie. Godzinkę. Nawet jakbym nie miał czasu w ciągu dnia, to wstaję wcześniej i biegam. Wystarczy chcieć.

- Godzinka na bieganie. A ile trwa ogólny trening?
Mateusz: To zależy. Kasia trenuje w tym momencie 5-7 godzin tygodniowo. Ja w zeszłym sezonie 18 godz. Czasami wyprawa rowerowa trwa cztery godziny.  Na przykład w weekend wstaję o szóstej. Nie lubię długo spać. Biorę rower i robię trening. Wracam po kilku godzinach, a Kasia dopiero się budzi.
Kasia: Ciężej jest w tygodniu. Po pracy człowiek jest bardziej zmęczony, ale wszystko da się pogodzić.

- Trudniej trenuje się zimą czy nie ma większej różnicy?
Kasia: Mnie jest ciężej zimą. Zeszły sezon był moim pierwszym. Nie trenowałam zimą, a mam z tym ogromny problem. Po pierwsze jestem ciepłolubna, po drugie kanapowiec ze mnie straszny (śmiech). Ale postanowiłam, że kupię sobie coś ładnego, ciepłego do biegania - zaprę się i będę biegać. Jest jednak i plus biegania zimą. Lepiej mi się oddycha. Powietrze nie jest tak gęste jak latem.
Mateusz: Ja wolę zdecydowanie lato. Może być upał, 40 stopni, też będę biegać.
Kasia: Jeżeli chodzi o rower, to ja idę na spinning, a później na siłownię. Raz w tygodni idziemy na spinning razem. Jeżeli jest możliwość w weekend to Mateusz jeździ na rowerze górskim.

- Często trenujecie razem?
Kasia: Jeżeli mielibyśmy razem pobiegać czy pojeździć, to Mateusz by się zamęczył ze mną. Jestem zdecydowanie wolniejsza.
Mateusz: Tylko na pływanie chodzimy razem. Kasia w wodzie to prawdziwy kozak. To jej najmocniejsza strona. Weszła poziom wyżej i przepisała się do lepszej grupy, dzięki  czemu trenujemy razem.
- Bardziej rywalizujecie czy się wspieracie?
Mateusz: O żadnej rywalizacji nie ma mowy.
Kasia: Żartujemy: Kasia tutaj lepiej popłynęła.
Mateusz: W Triathlon Gdańsk Kasia zajęła 3 miejsce, a ja 4. Zdarzało się, że zajęła lepsze miejsce w swojej kategorii wiekowej niż ja.
Kasia: Ale mimo to gramy w jednej drużynie. Nawet prace magisterską pisaliśmy razem. (śmiech)
Mateusz: Od kiedy się poznaliśmy, robimy wszystko razem.

- Co jest ważniejsze wynik czy sam udział w triathlonie?
Kasia: Każdemu z nas chodzi o coś innego. Mateusz jest level wyżej.
Mateusz: Jeżeli startuje w zawodach, to nigdy nie chodzi mi o samo ukończenie. To żadna motywacja. Muszę mieć jak najlepsze miejsce albo czas. Tylko to się liczy.
Kasia: Bycie na mecie też mi już może nie wystarczyć. Wiem, że jeżeli włożyłabym w treningi więcej wysiłku, to osiągnęłabym więcej.
Mateusz: Dla kobiety ukończenie połówki Ironmana to duży sukces, szczególnie przy takim wymiarze, jaki Kasia poświęca na trening.

- Ambicja czasami może być bolesna. Startowałeś z rozwalonym kolanem...
Mateusz: Poprzedni sezon startowałem na jednej nodze.
Kasia: Należy zaznaczyć, że to jego wina.
Mateusz: To błędy niedoświadczonego, zbyt ambitnego sportowca, który chce wszystko jak najlepiej, najmocniej, najszybciej. W szczycie formy byłem w maju, pod koniec miesiąca dopadła mnie kontuzja. Ciężko powiedzieć, że kolana, bo czasami tak jest, że boli cię kolano, a przyczyna trzeba szukać w kręgosłupie.

- Nie bałeś się, że przez ten start kontuzja pogłębi się i zdyskwalifikuje cię na jeszcze dłużej?
Mateusz: Nie. Mam super fizjoterapeutę. Jakby tylko powiedział: nie startuj, to posłuchałbym. Ale powiedział, że miesiąc przerwy czy dwa nic mi nie pomogą. Kazał dbać o nogę oraz regenerację i  ćwiczyć. Już w sierpniu wróciłem do formy.
- Sport to nie zawsze zdrowie.
Mateusz: W moim przypadku przerwa od trenowania nie jest wskazana. Kiedy nie ćwiczę i po długiej przerwie znowu zacznę biegać, odzywają się zastane mięśnie. Wtedy zaczynam się rollować i rozciągać. Ciągle trzeba uważać.

- To posunę się dalej z założeniem, że sport to uzależnienie...
Mateusz: Dla mnie na pewno.
Kasia: A we mnie gdzieś to tkwi.
Mateusz: Kasia się tym bawi, ja to traktuję bardziej serio. Jak dwa dni nie trenuje to mnie nosi.
Kasia: Wysiłek sprawia przyjemność. Gdy się nie trenuje, brakuje endorfin i humor gdzieś znika.
Mateusz: Ja mam zawsze dobry humor po treningu, a najlepiej po dwóch. Jeżeli ktoś trenuje dwa razy dziennie z moją wagą to ma duże zapotrzebowanie na kalorię, a ja lubię jeść. To też fajne, że na więcej można sobie pozwolić.

- To jak z tą dietą sportową? Jest czy jej nie ma?
Mateusz: Bardzo pilnuję diety, zacząłem liczyć nawet kalorie. Sam sobie się dziwie ile trzeba jeść, żeby zbilansować dietę, a wciąż chudnę. Wysiłek fizyczny robi swoje.
Kasia: Ja nie mam żadnej diety. Jem to, co lubię.

- Podobno triatloniści to gadżeciaże.
Mateusz: Tak, ale nie my. Zegarek za 2000zł, super rower…
Kasia: Mateusz ma podejście: kupa sprzętu – zero talentu.
Mateusz: Forma musi być lepsza od sprzętu. Jeżeli mogę się polepszyć jeżdżąc na starym rowerze, to nie kupuję nowego. Zegarki z GPSem to też nie dla mnie. Zwykły zegarek za 500 zł, który mi powie, jaki mam puls i ile km przebiegłem, wystarcza. Tempa na GPSie nie kontroluje, wszystko odlschoolowo. Ja umiem utrzymać równe tempo w maratonie, a ci, co opierają się na sprzęcie tego nie potrafią.
Kasia: Mnie też uczył robić wszystko na wyczucie. Sprzęt zawodzi, trzeba poznać swoje ciało.

- Taki triatlon to zapewne worek anegdot...
Kasia: Niektóre miejsca, w których nocowaliśmy w trakcie triatlonu, noclegownie... (śmiech).
Mateusz: W Przechlewie jest pagórkowata trasa rowerowa, a Kasia pierwszy raz startowała z lemondką, czyli przystawką do kierownicy, na której można się położyć. Trochę waży, a na takiej trasie liczy się jak najlżejszy rower. Sprzęt był dobrze przygotowany przez znajomych mechaników, niestety Kasia nie trenowała z lemondką i…
Kasia: …cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie ciągnie za rower. Jakby zblokowało mi przerzutki albo hamulce.
Mateusz: Kibicuje Kasi, a ona krzyczy, że coś jej się zepsuło, bo nie mogła jechać. Może to nie jest śmieszna historia, ale okazało się, że górki nie są domeną mojej żony.
Kasia: Pierwszy poważny start Mateusza w Malborku…
Mateusz: Trochę ludzi znało mnie, jako dobrego biegacza. Wiedziałem, że jestem w dobrej formie i chciałem osiągnąć dobry wynik. Być w pierwszej czterdziestce, to by spełniło moje oczekiwania w debiucie. Niestety, niedoświadczony zjadłem za dużo żeli. A jak się przyjmie za dużo węglowodanów naraz w formie żelu to może człowieka przeczyścić... Pół biegu szedłem i zwiedzałem pobliskie krzaki. Byłem strasznie zły na siebie. Ale to nie jest śmieszne, to tragiczne...

- Jak zachęcilibyście ludzi do uprawiania triathlonu?
Kasia: Jeśli ktoś tego nie będzie czuł w sobie, to się nie zachęci takiej osoby. Pojedź na zawody, uczestnicz w nich, poczuj to i się wkręć.
Mateusz: Najfajniejszą częścią triathlonu jest grupa ludzi, z którą trenujesz. I nie ma tu znaczenia czy jest to Maciej Dowbor czy Kasia Petelska - wszyscy się szanują. Nie mogę się doczekać sezonu, to jest super.
- Najbliższe cele triathlonowe?
Kasia: Zapisałam się na połowę Ironmana w Gdyni. Celem będzie wbiec na metę.
Mateusz: Najważniejsze, żebyś wyszła z wody. 2 km to jest jednak dużo.
Kasia: O mnie się nie martw. Dla mnie wbrew pozorom najtrudniejszy będzie rower. Nie lubię zbytnio tej dyscypliny, trochę mi się nudzi. Oby nie było żadnych skurczów i kolek. W przyszłym sezonie:  1/8, ?, ? i dzieci (śmiech).
Mateusz: Przyszły rok to też Gdynia - pół Ironamana. Wcześniej 4 ćwiartki mi.in Piaseczno i Gdańsk. Wisienką na torcie będzie start w Borównie. Tym zakończę sezon. Zapewne jeszcze maraton.

- Wasz pierwszy raz?
Mateusz: Powtórzysz jeszcze raz...

- Wasz pierwszy raz?
Kasia: Pamiętam. Susz.
Mateusz: Ale to chodzi o triathlon?
Kasia: (śmiech) To był Susz, sprint. 3 miejsce w kategorii wiekowej na dzień dobry. Pamiętam ten dreszcz emocji, jaki mi towarzyszył przy wejściu do wody. Tak mnie ścisnęło, jakbym się miała popłakać. Nie wiem dlaczego. Okazało się, że całkiem nieźle mi poszło.
Mateusz: Mój pierwszy raz to Gdańsk, 1/10 Ironmana, 2012 rok. Myślałem, że jestem kozak. Pierwsze 50 metrów kraulem, następnie 200 metrów żabką, spuchłem i jakoś dociągnąłem kraulem. Pamiętam też skurcze po rowerze.

- Największy sukces triathlonowy...
Kasia: Dla mnie każde zawody to sukces. Do każdej mety doszłam (śmiech). Na początku udało mi się zrobić dobre czasy. W Gdańsku zajęłam 1 miejsce w mojej kategorii wiekowej. W Gdyni zrobiłam lepszy czas niż w Suszu, ale tam było więcej ludzi i to nie wystarczyło, żeby stanąć na pudle.
Mateusz: Spektakularnych sukcesów nie mam, jeszcze przyjdą (śmiech). Było parę pudeł, ale o wynikach porozmawiamy po sezonie 2015. Jak już miałbym jakiś wskazać to maraton - 2,47. Jak na amatora, który biega ok 100 km w tygodniu, to bardzo dobry wynik. A Kasi sukcesem jest to, że wyszła z wody przed Korolem…

Romawiała Anna Polcyn
Powrót do listy