Śmierć frejerom z Nieporętu

To są najdelikatniejsze słowa, które cisną mi się pod palce klawiatury po starcie w Nieporęcie. Choć niecenzurowane określenia bardziej dobitnie podkreśliłyby to co czułem i myśłałem starując w triathlonie, na dystansie 1/8. Ale po kolei...

Przejdę od razu do sedna sprawy. Drafting, a dokładnie peletony na trasie rowerowej i bierne zachowanie sędziów. Tak, wiem ktoś może powiedzieć, że z wody wyszła tak zwarta grupa, że nie dało się inaczej jechać. Ale to nie prawda - przynajmniej we wszystkich przypadkach. Przekonałem się o tym na właśnej skórze.

Przez kilka kilometrów jechałem w dużej odległości za grupą kilku zawodników. Cisnąłem, aby ich dogonić. Zawsze na trasie rowerowej i biegowej wyznaczam sobie kolejne cele, które chcę wyprzedzić. To mi pomaga jechać, biec mocniej. I tak było tym razem. Niestety, jak wiadomo jazda w grupie, na kole jest łatwiejsza, a więc pościg był ciężki. Po około pięciu kilometrach udało się. Zacząłem wyprzedzać zadowolone z siebie towarzystwo. Kiedy już minąłem wszystkich stwierdziłem, przyglądając się nim, że każdy z nich mógłby zrobić to samo i jechać w stosownej odległości, kilkunastu metrów od siebie.

Ale gdzie tam, tak jest łatwiej i wygodniej. Po kolejnych dwóch kilometrach odwróciełm się i jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że jestem lokomotywą, która ciągnie kilka wagoników. Prawdziwa złość mnie dopadła, jak na ostatnim kilometrze panowie wyprzedili mnie, a tuż przed zakrętem, zjazdem już do ośrodka zblokowali tak skutecznie, że musiałem dać po klamkach, aby nie wpaść na któregoś z nich. 

Peletoników na trasie było dużo więcej

Tak wiem niekiedy było ciasno - ktoś powie. Srutu tutu... Trzeci aspekt, to sędziowie, którzy mimo, że przejeżdżali obok peletoników, nie reagowali. Przynajmniej w przypadku tzw. mojej grupy, a chyba z trzy razy nas mijali. Nie wiem jak była inerpretacja sytuacji Panów w zielonych kamizelkach. Wiem, za to, że jeśli raz, drugi nie ukaże się takiej postawy dyskwalifikacją i nie nagłośni tematu, to za chwilę będziemy coraz częściej świadkami takiego zachowania jakie spotkało Tomka Mrówę, który tak na FB opisał "przygodę" w Radkowie: 

Chamstwo w triathlonie, czyli o tym jak wylądowałem w szpitalu…
 

"W ten weekend startowałem w zawodach tri w Radłowie na dystansie 1/4IM. Po starcie na połówce w Suszu brakuje jeszcze mocy, więc zawody z treningu, ale nie ma co ukrywać liczyłem na wysokie miejsce. Po słabym pływaniu i ogromnej gafie z kaskiem w strefie zmian, zdenerwowany zacząłem mocno naciskać na pedały. Średnio 320Wat i kolejni zawodnicy znikali za plecami… aż do 16/20km.
Tutaj bowiem wyprzedzając kolejnych zawodników zwróciłem panu z numerem 39 uwagę, by nie zachowywał się jak totalny frajer jadąc 50 cm na kole swojego kolegi i pojechałem dalej (zawody odbywały się w konwencji bez draftingu). Po chwili owy delikwent – Chielowski Adam dojechał do mnie, wyzwał od najgorszych i mocno popchnął swoją ręką w mój bark. Na liczniku grubo ponad 40 km/h, momentalnie straciłem panowanie nad rowerem i reszty można się tylko domyślić.
Samego wypadku dokładnie nie pamiętam – medycy zrobili swoją robotę, bandaże, zapinanie kołnierza na szyję, karetka i 5 h w szpitalu począwszy od tomografu i usg, a skończywszy na sesji zdjęć rentgenowskich."

Potrzebne kary

Tak więc Panowie sędziowie, organizatorzy do dzieła. Zachęcam do odważniejszego sięgania po żółte, czerwone kartki, a nie tylko straszenie nimi na odprawach. Cenię sobie zeszłoroczne akcje organizatorów Volvo Triathlon Series uświadamiające, że tak nie wolno, że to nie ładnie. Ale twierdzę także, że do wielu moich rodaków to nie dociera. Potrzebny jest zamordyzm, to znaczy kara. Proszę zwrócić uwagę ile było, akcji zachęcających do jazdy w miejscowościach zgodnie z przepisami 40/50 km/h. I co? Statystki ani drgnęły, aż do dnia, kiedy wprowadzony przepis, dzięki któremu pirat może stracić prawo jazdy na trzy miesiące za zbyt szybką jazdę. Już mniej mamy wariatów, którzy pędzą z prędkością 100 i więcej kilometrów w terenie zabudowanym, a więcej kierowców, którzy w tymże terenie zwalniają do zgodnej z przepisami.

Marcin Dybuk

Ps. Oczywiście nikomu śmierci nie życzę, ale na trasach triathlonowych nie koniecznię chcę się z takimi osobami spotykać...

 

Powrót do listy