Relacja Tomaszewicza z IM Maastricht: Boli, a walczyć trzeba

Damian Tomaszewicz i jego zapis walki podczas Ironman Maastricht 2016. Holenderska ziemia dała mu popalić. Przez ponad 20 kilometrów biegu zmagał się z bólem nóg. Nie poddał się jednak.  
 
Ironman Maastricht 2016 był dla Damiana Tomaszewicza głównym startem w tym sezonie. Wszystko było podporządkowane tej imprezie. Każdy trening, każdy start. Okres przygotowawczy minął dobrze. Mocno przepracowana zima między innymi na dwóch obozach w Hiszpanii, kilka dobrych startów na rodzimym podwórku, to zapowiadało walkę o najwyższą stawkę.
 
%f3
Damian zawsze skoncentrtowany. Tutaj przed startem w Polsce, ale zawsze jest tak samo. Pełen profesjonalizm...

- Na miejscu byłem już od czwartku więc wszystko mogłem na spokojnie zrobić i się przygotować – mówi. - Trasę kolarska poznałem tylko holenderską część, czyli około  40 jej procent. Już podczas treningu przekonałem się, że łatwo nie będzie. Zmienna pogoda była zapowiedzią tego co wydarzy się podczas zawodów.  
 
Czas mijał szybko. W dniu startu Damian czuł się bardzo dobrze.
 
- Wiedziałem, że trasa kolarska jest trudna – dodaje. - Brat zjechał dalszą część i opowiedział co i jak. To wszystko jednak  jeszcze bardziej mnie nakręcało. Pływanie w jedną stronę pod prąd rzeki. Wyjście na wyspę i powrót.  Gdy spojrzałem na czas w połowie dystansu nie byłem zadowolony. Za wolno. Na szczęście z powrotem płynęło się o wiele szybciej i odrobiłem kilka minut. Czas 58 minut był zadowalający.
 
Szybki bieg do strefy zmian. Worek odnaleziony, szybka zmiana „garderoby” i jazda…

%f2
Damian dzień przed startem i jego piękna maszyna...
 
- Pierwsze kilometry roweru całkiem przyjemne – relacjonuje Damian. - Jechałem cały czas swoim tempem, podjazdy starałem się spokojnie. Jednak w tempie wyścigowym trasa kolarska okazała się na tyle trudna,  że nogi poczułem bardzo szybko, bo już około 40 kilometra, a do mety jeszcze 140 kilometrów. Na szczęście nie był to ból, tylko czułem, że jadę. Niestety, wtedy dodatkowo zaczął padać deszcz, który momentami przeradzał się w ulewę. To sprawiło, że druga część trasy, która prowadziła głównie po wąskich i dziurawych płytach z wieloma zakrętami i podjazdami stała się prawie  przełajowa. Rower czasowy w tych warunkach nie był zbyt wygodny. Dodatkowo przez wszystkie te utrudnienia ciężko się jadło. Podczas drugiej pętli deszcz ustała, ale drogi pozostały mokre, co nie pomagało.
 
Plus był taki podczas tego startu, że Tomaszewicz nie miał problemów żywieniowych. Ostateczny czas roweru to 5:34. Zadawalający, szczególnie, że warunki nie były najlepsze, a trasa okazała się o sześć kilometrów dłuższa. Damian z optymizmem schodził na trasę biegową. Przez cały czas przez brata był informowany o pozycji w grupie wiekowej, 18-24 lata. Po pływaniu był 7, po rowerze poprawił pozycję o jedną. Aby stanąć na podium musiał dać z siebie wszystko.
 
- Pierwsze kilka kilometrów było dość ciężkie – mówi. - Nogi były jakby zablokowane. Jednak z każdym krokiem było coraz lepiej i mogłem wysoko i dość lekko podnosić nogi. Tempo 4:45/km i bardzo dobre samopoczucie dawało mi wiarę na dobry wynik. Na punktach odżywczych jadłem to co chciałem i wszystko mi "wchodziło". Pierwsza pętla i 10,5km za mną, kolejne kilometry bardzo przyjemne. Niestety, do czasu. Na ok 16-17 kilometrze zacząłem odczuwać silne skurcze i bóle całej tylnej grupy mięśni nóg. Próbowałem wszystkiego. Nawet zatrzymałem się i porozciągałem. Pomogło tylko na chwilę. Zostały mi jeszcze dwie pętle biegowe, a nogi już nie chciały podawać.  Nie poddawałem się.  Wiedziałem, że jedyne wyjście, to biec dalej. Tempo spadło do ok 5:10-5:30km, a kolejne kroki już nie były tak przyjemne. Trudna trasa kolarska podczas której mięśnie musiały dużo stabilizować dała się we znaki. Na szczęście w przeciwieństwie do moich poprzednich ironmanów cały czas mogłem normalnie przyjmować jedzenie. Ostatnia pętla czyli 10,5 km to była prawdziwa walka ze sobą. Nogi bolały przy każdym kroku. To był mój szósty maraton i tak nóg nie zniszczyłem jeszcze nigdy. Cały czas byłem informowany przez brata o pozycji i o co walczę. Robiłem wszystko co tylko mogłem, aby jak najszybciej dobiec na metę. W końcu upragniony finisz, czas 10:19.

%f1
Damian Tomaszewicz, w środku i reszta trójmiejskiej ekipy, która spełniła w Holandii marzenie...
 
Damian Tomaszewicz o pięć minut poprawił życiówkę. Patrząc na warunki w jakich zawodnicy rywalizowali wynik bardzo dobry. Niestety, do pudła zabrakło niewiele. Czwarte miejsce w kategorii wiekowej. Po czasach pozostałych zawodników widać było, że wszyscy walczyli nie tylko z rywalami, ale także z samym sobą. Niestety, także był tylko jeden slot na Hawaje i pierwszy zawodnik podjął wyzwanie. Damian Tomaszewicz zapowiada, że to nie koniec jego walki o marzenia.
 
Wysłuchał Marcin Dybuk
Foto: FB Damiana Tomaszewicz

 
Powrót do listy