„Przed chwilą” nie pływała, dziś kocha triathlon

Kiedy dostałam się do programu „Aktywuj się w triathlonie”, myślałam że wystartuję tylko w gdańskim Triathlonie. W tej chwili jestem zapisana na trzy. Rozważam czwarty. Kiedy dostałam się do programu, myślałam, że to jednorazowa przygoda. To tak można? – pytam dziś. Kiedy dostałam się do programu, nie umiałam pływać. Już dziś moje pływanie można nazwać pływaniem, a nawet zaczynam to lubić. Kiedy dostałam się do programu, nie byłam do końca pewna czy to dla mnie. Triathlon jest dla każdego – mówię dziś.
To wszystko i wiele innych było „kiedy dostałam się do programu” „Aktywuj się w triathlonie” zorganizowany przerz gdański MOSiR i Radio Gdańsk. Teraz, kiedy jestem na półmetku i możemy całą grupą obchodzić „studniówkę”... O jakże byłam nieświadoma, myśląc, że skończy się na jednym sezonie z triathlonem.

Kocham Triathlon. Tak. To jak miłość od pierwszego wejrzenia. Jeszcze dobrze jej nie znasz, ale w tej chwili już nie wyobrażasz sobie bez niej życia. Na początku duże zaciekawienie każe Ci chłonąć wszystko co z nią związane. Dopada Cię pełna fascynacja i zaangażowanie. Z czasem poznajesz te jaśniejsze i ciemniejsze strony waszej relacji. Dużo czytasz. Która impreza jest lepiej zorganizowana, a która gorzej. Chodzisz na testy pianek i rowerów. Oglądasz, porównujesz. Zastanawiasz się nad wymianą sprzętu. Pytasz kolegów, rozmawiasz z trenerami, czytasz fora. Chcesz wiedzieć jak najwięcej. Chcesz wybrać jak najlepiej. Pracujesz nasz techniką – w pływaniu, rowerze i biegu. Chcesz być jak najlepszy. Dajesz z siebie wszystko,
w zamian oczekujesz efektów.

Trzeba kochać zmęczenie, żeby kochać triathlon. Trzeba mieć dużo siły wewnętrznej, żeby walczyć, płynąć, jechać i biec, dalej, szybciej, dłużej, bardziej ergonomicznie, technicznie. W pewnym momencie ta miłość staje się bezwzględna. Wymaga 100% zaangażowania, nie tylko na treningach, ale i poza nimi. To, co i ile jemy, ile śpimy i czy się wysypiamy. To jak dużo pracujemy i jak praca wpływa na nasze samopoczucie i kondycję. To ile mamy obowiązków w domu, względem męża, żony, dzieci, rodziny, przyjaciół, psa i kota. Wszystko wymaga uwagi. Codzienne życie, kontra treningi.
Często dochodzi do niespodziewanego przewartościowania priorytetów. „Nie pójdę na piwo z przyjaciółmi – mam trening.” „Spóźnię się na urodziny znajomego – muszę iść pobiegać.” „Nie odwiedzę dzisiaj przyjaciółki – muszę się wyspać, odpocząć”, „Wczoraj mama miała imieniny?! Jak to... jak mogłam zapomnieć zadzwonić”. Ta miłość jest piękna, ale też niebezpieczna. W codziennym pędzie i zmęczeniu łatwo zapomina się o tych najważniejszych w życiu.

Sama, na pewnym etapie wpadłam w tą pułapkę. Triathlon, triathlon, triathlon, sen. Praca - byle do końca zmiany. Triathlon, triathlon, triathlon, sen. A dopiero potem cała reszta świata. To jak motyle w brzuchu. Nawet jak nie trenujesz w danej chwili, to o nim myślisz. Klapki na oczy i zapatrzony widzisz tylko jeden punkt w pięknych barwach, od którego ciężko oderwać wzrok.
A środowisko się buntuje. Przyjaciele i znajomi narzekają że nie dzwonisz, nie przychodzisz na spotkania, nie pijesz z nimi piwa, a najchętniej rozmawiasz o treningach i przygotowaniach do zawodów. Partner nic nie komentuje, cierpliwie znosi konkurenta o imieniu Triathlon. Trochę się martwi, sygnalizuje pewne odchylenia, z którymi się oczywiście nie zgadzasz. W pokoju naczynia nie sprzątnięte od 3-4 dni. Kurz bawi się w berka, już nie tylko po kątach, ale bez oporów hasa po całej podłodze. Na parapecie, jak śpiewa Katarzyna Nosowska: „koncentracyjny parapet” - kwiaty błagają o litość.
Potem, jak w każdej miłości, po kilku miesiącach – przychodzi otrzeźwienie. (Oby - dop. red) Zaczynamy widzieć wady. Rozumiemy je, zaczynamy akceptować. Nabieramy dystansu do pewnych rzeczy i dzięki temu wracamy do równowagi. Zaczynamy traktować triathlon jak przyjaciela, a nie jak pierwszą miłość. Nadal go kochamy, ale nie tracimy już dla niego głowy, umiemy mu odmówić  kiedy trzeba. Potrafimy spojrzeć krytycznym okiem. Wybrać to, co będzie w danej chwili lepsze dla naszej kondycji, zdrowia, związku, przyjaźni czy rodziny. Ta miłość uczy wyborów. Dopóki więc nie jesteśmy zawodowcami, a trenujemy amatorsko – pamiętajmy o „reszcie świata” i nie dajmy się zwariować. Motyle w brzuchu przemijają.


Agata Sobota

Ps. Tekst napisany w ramach konkursu "Aktywuj się z PoweBar-em". Agata została jednym z pięciu laureatów.
 

 
PowerBar od momentu powstania w 1986 roku jest jednym z wiodących producentów wysokiej jakości produktów dla sportowców. W jaki sposób utrzymuje tą pozycję lidera od prawie 30 lat? Bardzo prosto: poprzez ciągły rozwój i badania. Bardzo ważnym elementem jest tutaj współpraca z międzynarodowymi centrami technologicznymi i badawczymi. Dzięki temu najnowsze odkrycia naukowe mogą być uwzględniane w rozwoju ich produktów.
Dodatkowo wspierają projekty badawczo-rozwojowe – i to wszystko w jednym celu: aby zapewnić odpowiednią energię w sporcie. Pojawi się nowy trend żywieniowy wśród sportowców, mają to również na uwadze, gdyż pracują z czołowymi ekspertami do spraw żywienia. Razem monitorują i oceniają nowe informacje naukowe oraz trendy, które uwzględniają w rozwoju produktów. Dodatkowo ścisła współpraca ze światowej klasy sportowcami oraz drużynami, pozwala im dostosowywać produkty do potrzeb atletów.

PowerBar jest sponsorem strategicznym cyklu Garmin Iron Triathlon oraz Castle Triathlon Malbork 2015, a także Triathlon Gdańsk. 
 
Powrót do listy