I love TRIs game

Parafrazując reklamę NBA Adam zaproponował nowe hasło dla triathlonu. A to za sprawą konkursu, w którym wygrał zestaw odżywek PowerBar. Podobnie jak Beata i Paulina. Poznajcie ich historie. Ich przygoda z triathlonem w zabójczym tempie zbliża się ku finałowi.  

Adam, Beata i Paulina to ludzie, którzy wraz z innymi śmiałkami wzięli udział w programie „Aktywuj się w triathlonie”. Od przeszło pół roku przygotowują się do startu w Triathlon Gdańsk, 19 lipca 2015 roku. Podczas zmagań firma PowerBar przygotowała dla nich konkurs.
 

Mieli za zadanie wybrać jeden z tematów i napisać coś:
1. Krótka historia jak trafiłeś do programu “Aktywuj się w triathlonie”
2. Opisz swoje zmagania na treningach. Mile widziane zabawne sytuacje
3. Kocham triathlon. Uzasadnij...

Prezentujemy ich prace. Są niesamowite.

 

I love TRIs game
 

%f1

Głośno, coraz głośniej, zbliża się, nadchodzi, już wwierca się w głowę, schować się, dalej, głębiej, jeszcze nie teraz… Niestety, znowu wygrał. Budzik! 5:00, za oknem środek nocy, upewniam się, czy to co pokazuje wyświetlacz to prawda. Próba zaklinania, cofanie czasu – bez skutku. Przekonywanie samego siebie, że będzie dobrze, wystarczy wstać przebrać się i na początku wykonać najtrudniejszy element treningu – trzaśnięcie drzwiami. Jeszcze tylko zrzucić okruchy snu z powiek i głowy. Będzie lżej biec. Ciemno, cicho, dookoła nikogo, apokalipsa? Nie, normalni ludzie jeszcze śpią. Z każdym krokiem wewnętrzny dialog, a może jeszcze wrócić do łózka, przecież nic się wielkiego nie stanie, pojawia się czerwona błyskająca lampka – biegnij teraz, jeśli teraz odpuścisz potem ci zabraknie. Co robić biegnę, świat jest piękny o świcie.

21:30, tak dziś po całym dniu w pracy wcześniej się położę, poczytam książkę – pełen relaks, ale jak to dzisiaj wtorek? Jak to na basen? Przecież jutro ciężki dzień muszę być w formie, świeży, wypoczęty. Może zamiast dziś pójdę w czwartek? Jeszcze tyle czasu do lipca. „Wysoki łokieć", „dociągnij", „luźniej, nie walcz z wodą", „szybciej nogami", warto było przyjść, tylko kto zabrał tlen? Po powrocie oglądam się dokładniej – nie jeszcze skrzela się nie wytworzyły, łuski też nie widać. Może dodatkowo w czwartek i piątek, najwyżej czwartek luźniej, ale dokładniej?
Środek tygodnia, już coraz bliżej do weekendu, niektórzy twierdzą, że środa to taka mała sobota, można lekko wyluzować, może kieliszek wina do kolacji? Może w przyszłym życiu, trzeba się zbierać, nad zatokę, na promenadę, interwały w tempach, które wydawały się dotychczas nieosiągalne. Trenerzy i grupa czeka, kolację można odpuścić – wiadomo „redukcja".

Po środowym wybieganiu w czwartek regeneracja, ale tylko do 20, trzeba zakładać obcisłe („warto mieć styl") i na maszynę bez kół, kręcę, kręcę – nie jedzie, krajobraz bez zmian. Jestem mokry – a to nie basen, słychać głośne: „dwója", „trója", „nisko", „dokręć" – a z wyglądu taka sympatyczna ta Ola. Ogień w mięśniach, nie dam rady, ale jednak „mogę". Jak dobrze, jak wygodnie w samochodzie.
Trzy miliony myśli, wątpliwości, euforii, nadziei. Trzy razy więcej świetnych ludzi, którzy też liczą do trzech.
Trzy dyscypliny, potrójna dawka wysiłku, rygoru treningowego, bólu. Trzy razy więcej endorfin, trzy razy więcej siły na co dzień, trzy razy więcej szczęścia, trzy razy lepsze życie.
Parafrazując stare zdanie z reklam NBA: „I love TRIs game".

Adam Wojciechowski


Po trzeciej ciąży trochę przysiadłam
 

%f4

Zawsze byłam dość aktywna osobą, ale po 3 ciąży w dość późnym wieku trochę przysiadłam na kanapie. Oprócz corocznych wyjazdów na narty, rekreacyjnej jazdy na  rowerze po lesie i mało systematycznego chodzenia na siłownię - musiałam to sobie szczerze wygarnąć - trochę oklapłam.
W zeszłym roku przypadkiem znalazłam się na mecie gdyńskiego triathlonu. Żar lał się z nieba i równie gorąca atmosfera panowała na mecie, gdy zawodnicy wbiegali po dywanie, czerwoni i szczęśliwi. No i wzięło mnie. Pomyślałam: „super! jaki to jest fajny sport; ja też chcę!”

A za chwilę, oczywiście, dopadły mnie wątpliwości: no przecież jestem za stara, nie dam rady, mam trójkę dzieci. Gdzie? Jakim cudem? Ale już trzy dni później poszłam na pierwsze, po dłuższej przerwie, bieganie. Przebiegłam 7 km i leczyłam „zakwasy” przez tydzień. Ale i tak mi się spodobało. Po miesiącu, za namową koleżanki z pracy (też „Aktywnej”), zapisałam się na Bieg Westerplatte 10 km. Było gorąco, po 4 km dopadła mnie tzw. „ściana”, zagotowałam się, przez następne 6 km z językiem na brodzie klęłam w duchu: „Nigdy więcej”, ale już z medalem na szyi, za linią mety, planowałam kolejne starty.
Po trzech miesiącach biegania usłyszałam o projekcie “Aktywuj się w triathlonie Gdańsk”. To było jak olśnienie, jak grom z jasnego nieba: „Tak, to jest to, tego właśnie chcę!”. Z pływaniem jakoś dawałam sobie radę, na rowerze jeździłam rekreacyjnie zawsze, a bieganie trzeba było doszlifować. Na udział w konkursie namówiłam też partnera. Zadaniem konkursu było dokończenie zdania: "Chcę wystartować w triathlonie, ponieważ… „. Dopisałam: „(…) chcę się zmierzyć z 3 dyscyplinami i zaszczepić pasję do sportu w 3 moich synów."

Tydzień oczekiwania na wyniki upłynął mi na trzymaniu kciuków. Tak, to było moje marzenie. Ogłoszenie wyników 20.11.2014 o godz. 13. Właśnie prowadziłam przez telefon służbową rozmowę, gdy koleżanka z sąsiedniego biurka zaczęła zdradzać dziwne objawy jakiegoś udaru; na migi pokazała mi, że dostała się do projektu; w tym samym momencie ja, też otrzymałam maila o treści: „Aktywujesz się w triathlonie”. Z wrażenia odjęło mi mowę, próbowałam kontynuować fachową rozmowę, ale nie mogłam sklecić choć jednego sensownego zdania, zwłaszcza, że przez cały czas wydawałyśmy z koleżanką stłumione piski. Za chwilę okazało się, że partner też dostał się do programu. Potrójna radość! Tylko mój rozmówca jej nie podzielał...
Tego wieczoru poszłam na długie bieganie nad morzem, żeby trochę przewietrzyć głowę i oczyścić umysł z nadmiaru pozytywnych emocji. Gdy dzieliłam się tą radosną nowiną z moimi dorosłymi synami, zapytałam ich: A Wy co? Kiedy triathlon? Na co mój „środkowy” syn spokojnym głosem odpowiada: „Mamo, ale my nie mamy kryzysu wieku średniego”. Taaak, podsumowali mnie bezbłędnie, ale jestem prawie pewna, że jak mnie zobaczą na mecie gdańskiego triathlonu, to za rok najstarszy syn wystartuje, a ponieważ młodszy go naśladuje, to…, a potem trzeci…
I tak, powoli, będzie się wypełniać moja misja.

 Beata Jarmołowicz

 

Batman skrywany pod halką spódnicy

 

%f7

Paulina, osoba z pozoru spokojna, cicha, bardziej obserwująca niż działająca, więcej słucha niż mówi. Tak by było można powiedzieć patrząc na nią z boku. Jednak to tylko pozór, jej postawa zewnętrzna, to czysta medytacja fizjologiczna - jeśli kiedykolwiek powstanie takie określenie. W jej głowie, kiedy widz widzi zwykłą dziewczynę, tworzy się cała wizja strategii pogodzenia życia, tak wydawać się mogło beznamiętnego, jak praca w bibliotece i planszówkowe, wieczorne rozgrywane bitwy z przyjaciółmi, a jej drugim wcieleniem.

Nie każdy wie od razu, o co chodzi. To jest jak strój Batmana. Skrzętnie skrywany pod halką spódnicy. Czasami dostrzec można tylko sterczące gdzieś z torby żółte płetwy, można nawet poczuć zapach niedomytego chloru z jej upiętych włosów. Z zaspanymi oczami prosi o ponowne powtórzenie tytułu książki jednocześnie zakrywając suszący się na kaloryferze bez pardonu rozłożony strój kąpielowy i ręcznik. Można zobaczyć jak po pracy wybiega niczym zbir z biblioteki, lecz jej trofeum nie są książki, a buty biegowe i tykające jak bomba włączone Endomondo.
Czas ujawnić kim naprawdę jest ona. Faktycznie, być może jeszcze rok temu nie wyróżniała się swoją osobą z tłumu innych trójmiaszczan śpieszących do spraw niecierpiących zwłoki. Jednak wyrastało w niej coś nowego, gotowość do spełnienia marzenia. Pomimo przeciwnościom, jakie stawiał jej na drodze los, z pierwszymi promieniami słońca przebiegała leśnie ścieżki fizycznie i mentalnie przygotowując się do maratonu. Nareszcie, tak długo oczekiwany przełom, na urodziny dostała prezent w postaci przekroczonej mety, który skopał jej życie ujawniając żyzną glebę. Plony ruszyły sprzeciwiając się grawitacji. Jak żywe usłyszała głosy z przeszłości, słowa Johanna Wolfganga Goethe zaczęły stawać się ciałem:

 „Zanim się czemuś oddasz, zawsze jest wahanie, szansa, by się wycofać,
zawsze nieudolność. (…)
Nieprzerwane idee i niezliczone plany:
Że kiedy się czemuś poświęcisz,
Opatrzność też wykona swój ruch.
Wszystko się wtedy zdarzy, aby ci pomóc.
Z decyzji wypływa cały strumień zdarzeń,
Przynosząc z korzyścią dla ciebie najrozmaitsze
Wypadki, spotkania i rzeczy,
O których nikt by nie śnił, że mu się przydarzą.
Cokolwiek robisz lub marzysz, że możesz to zrobić
- Zacznij tylko.
W zdecydowaniu drzemie geniusz, siła i magia.
Zacznij teraz.”

 „Aktywuj się w triathlonie” - zobaczyła - była szybsza niż Nogi Gadżeta -  wiedziała na co się porywa i nie zawahała się ani chwili. Tydzień później zobaczyła jak bardzo się pomyliła. Rozpisane treningi na co najmniej cztery (później sześć) spotkań, … na Chełmie i Kowalach. I nie byłoby w tym nic nowego, gdyby miała pojęcie, gdzie to jest, ba jak tam dojechać…  z Gdyni.
Jej niezwykły zmysł planowania, przewidywania i refleksji szybko przystosował ją do nowych warunków, nowego tempa, nowej jakości życia. I tak, uczelnia, praca, gdzieś pomiędzy pisanie magisterki, treningi, o drugiej w nocy jej powieki mogą ostatecznie i oficjalnie zakończyć dzień. I znowu od rana gotowanie jedzenia na „cały dzień”, praca, spotkania, magisterka, studia, trening. Życie z treningami to nieustanna walka z ograniczeniami czasu, wewnętrznymi i zewnętrznymi zasobami, czasami znudzonym spojrzeniem znajomych mówiącym „znowu trening? Nie możesz po prostu się wyspać?”. Ale to daje jej siłę i uczy jak walczyć, a to bezcenny trening życiowy.

Więc jeśli zobaczysz kiedyś Paulinę w SKM-ce, w trolejbusie, czy śmigającą przez miasto na rowerze, pomyśl Czytelniku, że w jej głowie tworzy się kolejna życiówka.

Paulina Pietruszyńska
 
Powrót do listy