Bez spiny, ale i bez ziewania
Ironman to nie jest ciężka dyscyplina. Ironman to czysta przyjemność, tzw. wisienka na torcie – tak o spełnionym marzeniu mówi Mieszko Nowak. Zakochany w triathlonie, poprzez działalność realizuje nie tylko własne cele, ale też pomaga w tym innym.
- Jesteś triathlonowym aktywistą. Czym dokładnie się zajmujesz?
- Założyłem fanpage i grupę na facebooku Triathlon Trójmiasto, gdzie staram się informować ludzi o wszelkich imprezach na Pomorzu. Sam też tworzę różnego rodzaju wydarzenia żeby miło i fajnie spędzić czas w grupie. Od treningu, poprzez eventy, małe czy większe zawody. Nie robię tego w celach zarobkowych. Robię to tylko po to żeby ludziom sprawiać przyjemność i samemu czerpać z tego dużo frajdy.
- Skąd wzięło się u Ciebie zamiłowanie do triathlonu?
- Przez 7 lat grałem w koszykówkę, ale przez kontuzje, niestety musiałem pożegnać się za sportem na jakieś cztery lata. Z czasem powoli zacząłem się ruszać bo przeszkadzało mi, że nic nie robię. Po 2-3 latach biegania znudziłem się tym. Potrzebowałem jakiegoś większego bodźca. Kiedyś pływałem, ale zupełnie amatorsko i dużo jeździłem na rowerze. Dlatego stwierdziłem, że może uda mi się to wszystko połączyć. Usłyszałem o zawodach w Suszu. Mój znajomy stamtąd pochodzi i namówił mnie żebym przyjechał i wziął w nich udział. No i poszedł mały zakład. Raz, że nie ukończę tych zawodów ostatni, dwa, że w ogóle wezmę w nich udział. Wiadomo, że wszystko zaczęło się przy butelce whisky wieczorem, ale że lubię podejmować tego rodzaju wyzwania i lubię wygrywać zakłady, założyłem się. Moje pierwsze przetarcie było w Złotej Górze, 2 tygodnie przed Suszem. Totalnie amatorski triathlon, bez żadnego ścigania się o podium, żeby tylko zobaczyć z czym to się je. Dystans 750 m wody, 25 km mtb po górach i 5 km biegu. Uważam, że to były najcięższe zawody w moim życiu bo zupełnie nie wiedziałem jak to będzie wyglądało, ale sprawiło mi to niesamowitą frajdę. Drugimi zawodami, 2 tygodnie później, na dystansie sprinterskim, był Susz i wtedy kompletnie się w tym zakochałem. Wiadomo, że Susz jest kolebką polskiego triathlonu i tam było to zorganizowane na wysokim poziomie i z niesamowitym klimatem. Triathlon to nie jest taki sport jak bieganie czy kolarstwo, gdzie ludzie przyjeżdżają przed zawodami, w małych grupkach czy nawet samemu. Startują i po zawodach rozchodzą się do domu, a czas żeby ze sobą porozmawiać to 10 minut przed startem i 10 minut na mecie. W przypadku triathlonistów tego czasu jest dużo więcej. Jest strefa zmian, trzeba przyjść wcześniej, przygotować rower, buty, zabezpieczyć się przed pływaniem. Jest ten moment gdzie wszyscy mogą ze sobą porozmawiać, spotkać się, zaprzyjaźnić i nacieszyć klimatem. Parę lat temu stwierdziłem, że brakuje czegoś takiego u nas, w Trójmieście. Nie ma żadnego portalu, miejsca, gdzie ludzie mogą się jednoczyć. Dlatego założyłem taką grupę i zaczęło się rozkręcać. Najpierw było 20, 30 osób, teraz jest ponad 400. Na treningi przyjeżdża ok. 10-15 ludzi i chcemy żeby każda osoba mogła czuć się w naszej grupie zaakceptowana. Nie ma czegoś takiego jak słabsi i gorsi, są wszyscy ci, którzy kochają triathlon i tych ludzi chcemy jednoczyć. Idziemy bardziej w stronę - bez spiny, ale i bez ziewania, czyli nie drepczemy w miejscu, ale nie ma to nic wspólnego z jakimś pokonywaniem siebie jako przeciwników.
- Wspomniałeś, że 7 lat grałeś w koszykówkę. Który z tych sportów bardziej Ci się podoba?
- Ciężko te sporty porównać. Jeden to sport drużynowy, drugi jest indywidualny, wytrzymałościowy. W biegach brakowało mi zjednoczenia, które dawała koszykówka. Czyli była drużyna 12 osób, na boisku zawsze było nas pięciu. Wiadomo, że gramy całą drużyną, trzeba sobie pomagać bo nikt sam meczu nie wygra i to jest bardzo fajne. Triathlon ma zupełnie inną zaletę, a mianowicie taką, że człowiek jest sam. Sam musi pokonywać słabości. Nikt za niego nie pobiegnie, nie pojedzie rowerem…
- I to jest lepsze?
- To jest zupełnie coś innego. Coś, co daje niesamowitą radość dlatego, że możemy walczyć sami ze sobą, a to nam pomaga w życiu codziennym. W koszykówce mamy grupę przyjaciół, którzy zawsze nam pomogą, ale są takie decyzje, w których musimy dokonać wyboru indywidualnie. Triathlon bardzo fajnie przekłada się na nasze życie. Jeżeli kończąc 1/4, 1/2 czy nawet całego Ironmana, jesteśmy sobie w stanie z tym poradzić, to podobnie będzie w życiu. Bo człowiek, który robi Ironmana to najbardziej samotny człowiek na świecie. Przez ponad 10 godzin jesteś tylko ty, twoje myśli, organizm i etap, który musisz pokonać i nikt nie jest w stanie ci pomóc. I to od ciebie zależy jak dobrze się do tego przygotowałeś. Tak samo jest w życiu. W zależności od tego jak mocno przygotujesz się do pewnego etapu w życiu, tak dobrze ci w nim pójdzie.
- Miewasz chwile zwątpienia? Kiedy zwyczajnie Ci się nie chce?
- Tak, zdarza się to oczywiście. Zazwyczaj jest to kwestia przetrenowania. Wtedy człowiek ze złości rzuca wszystko na jakiś tydzień lub dwa, ale potem pojawia się głód biegania, organizm tego potrzebuje i znowu powraca się do treningów. Najwięcej takich zwątpień miałem podczas przygotowań do Ironmana. Od listopada zacząłem bardzo intensywnie trenować, ale byłem po poważnej kontuzji łydki i do marca nie mogłem biegać. To dodatkowo mnie frapowało bo mój start w Ironmanie stał pod dużym znakiem zapytania. Dlatego w granicy marca przestało mi to w ogóle sprawiać radość. To już był bardziej cel, kwestia dążenia do tego co sobie postanowiłem. Nie myślałem o tym czy sprawia mi to przyjemność, tylko patrzyłem ile kilometrów, w jakim czasie i czego muszę dokonać, żeby w okolicach czerwca-lipca wystartować w zawodach i ukończyć je w przyzwoitym czasie, albo żeby w ogóle je ukończyć. Udało się w 10 godzin 34 minuty i jestem z tego bardzo zadowolony. Najgorszym, a zarazem najlepszym momentem przygotowań związanych z triathlonem jest meta na Ironmanie. W moim przypadku wyglądało to w taki sposób, że wpadłem na nią, cieszyłem się ogromnie z tego co udało się zrobić i jednocześnie po kilku minutach ogarnął mnie duży smutek bo nie wiedziałem co dalej. Spełniłem marzenie, do którego przygotowywałem się przez 8 miesięcy, po czym na macie kończy się fun, bo w końcu zrobiłem Ironmana. Teraz kwestia zmotywowania się w jakiś sposób żeby dalej trenować ten sport i wyznaczyć sobie kolejny cel, do którego będzie się dążyć.
- Jest już taki cel?
- Odległy. Mam nadzieje, że kiedyś uda mi się go zrealizować. Na chwilę obecną jestem na etapie kompletnego roztrenowania i powrotu do radości z treningów.
- Dlaczego roztrenowania?
- Po Ironmanie złapały mnie kontuzje. Nie były to ostatnie zawody w sezonie. Potem była jeszcze ? IM w Gdyni, którą biegłem z mocno kontuzjowaną nogą. Udało mi się to ukończyć w jakimś tam czasie, ale z dużym bólem i wysiłkiem. Nie zregenerowałem tej nogi i wystartowałem jeszcze w kolejnych zawodach, które całkowicie zamknęły mój sezon startów. Mamy maj więc ten sezon jest zupełnie stracony. Może w dwóch, trzech imprezach wezmę udział dla kompletnej zabawy. Nie chce teraz za dużo trenować. Po pierwsze żeby się zregenerować, a po drugie żeby nabrać trochę dystansu i czerpać z tego więcej radości.
- Tęsknisz już za tym?
- Powoli zaczynam tęsknić. Zaczął pojawiać się głód, ale trenuję zimną głowę żeby się nie podpalać i znowu nie zrobić sobie krzywdy. Taki mój odległy cel to albo zrobić drugiego Ironmana, gdzieś za rok, dwa lata, a jeżeli się uda to chciałbym skończyć Ironmana w Norwegii, który jest ciut większym wyzwaniem.
- Jest coś co uważasz za swoją triathlonową porażkę?
Nie, ponieważ nigdy nie trenowałem tego dla jakiegoś super sukcesu. Robię to tylko i wyłącznie dla dobrej zabawy, żeby spotkać się ze znajomymi i pościgać sam ze sobą.
- A największy sukces to pewnie Ironman…?
- Tak, zgadza się. Najbardziej jestem zadowolony z roweru bo prędkość, którą udało mi się uzyskać to prawie 35 km/h na całym dystansie 180 kilometrów.
- Jak wspominasz samego IM?
- Ironman, jeżeli chodzi o same zawody, to czysta przyjemność, tzw. wisienka na torcie. Stanie na starcie już człowieka motywuje, a każdy kolejny kilometr daje coraz większą frajdę bo mimo, że wykańcza do granic możliwości, to człowiek cieszy się, że realizuje marzenie. Dlatego Ironman nie jest ciężką dyscypliną. To nie jest start, nie są zawody. To nie jest 3,8 km, które musisz przepłynąć, 180 km, które musisz przejechać na rowerze czy przebiec maraton. Ironman zaczyna się 8 miesięcy wcześniej, każdego ranka o 5:30.
- Co jest dla Ciebie największą motywacją?
- Pokonywanie słabości. Dojście do pewnego rodzaju granicy organizmu. Do tego co jeszcze jestem w stanie zrobić albo czego już nie będę w stanie zrobić. Moim minusem jest to, że podczas zawodów potrafię wyeksploatować organizm do końca. Nie mam takiej granicy, że mogę się zatrzymać, powiedzieć sobie, że mam już dość, trzeba stanąć albo odpocząć. Zrobię to do końca, aż padnę albo zemdleję, bo tak już się zdarzyło na 1/2 IM w Gdyni.
- Jest coś szczególnego co musiałeś poświęcić dla sporu, triathlonu, przygotowań?
- Przyjaciele. Przez 8 miesięcy wyszedłem może dwa razy gdzieś ze znajomymi, na 2-3 godziny. A tak nie było na to czasu. Był piątek, oni szli na imprezę, a ja w tym czasie szedłem spać bo wiedziałem, że następnego dnia o 6 rano muszę wstać i jechać na rowerze 5-6 godzin. Następnie przychodziłem do domu i szedłem biegać na godzinę, półtorej. A potem człowiek jest już tak zmęczony, że woli ten czas spędzić w domu, niż iść na imprezę, wiedząc, że niedziela wygląda podobnie.
- Mieli żal czy motywowali?
- Żalu raczej nie, bardziej motywowali i byli pełni podziwu dla tego co robię. Wspierali mnie w tym wszystkim. Czasem motywowali nazywając parówą, a czasami mówiąc, że dam radę, żebym się nie poddawał, że to jest moje marzenie i żebym o tym pamiętał.
Natasza Duszkiewicz
- Jesteś triathlonowym aktywistą. Czym dokładnie się zajmujesz?
- Założyłem fanpage i grupę na facebooku Triathlon Trójmiasto, gdzie staram się informować ludzi o wszelkich imprezach na Pomorzu. Sam też tworzę różnego rodzaju wydarzenia żeby miło i fajnie spędzić czas w grupie. Od treningu, poprzez eventy, małe czy większe zawody. Nie robię tego w celach zarobkowych. Robię to tylko po to żeby ludziom sprawiać przyjemność i samemu czerpać z tego dużo frajdy.
- Skąd wzięło się u Ciebie zamiłowanie do triathlonu?
- Przez 7 lat grałem w koszykówkę, ale przez kontuzje, niestety musiałem pożegnać się za sportem na jakieś cztery lata. Z czasem powoli zacząłem się ruszać bo przeszkadzało mi, że nic nie robię. Po 2-3 latach biegania znudziłem się tym. Potrzebowałem jakiegoś większego bodźca. Kiedyś pływałem, ale zupełnie amatorsko i dużo jeździłem na rowerze. Dlatego stwierdziłem, że może uda mi się to wszystko połączyć. Usłyszałem o zawodach w Suszu. Mój znajomy stamtąd pochodzi i namówił mnie żebym przyjechał i wziął w nich udział. No i poszedł mały zakład. Raz, że nie ukończę tych zawodów ostatni, dwa, że w ogóle wezmę w nich udział. Wiadomo, że wszystko zaczęło się przy butelce whisky wieczorem, ale że lubię podejmować tego rodzaju wyzwania i lubię wygrywać zakłady, założyłem się. Moje pierwsze przetarcie było w Złotej Górze, 2 tygodnie przed Suszem. Totalnie amatorski triathlon, bez żadnego ścigania się o podium, żeby tylko zobaczyć z czym to się je. Dystans 750 m wody, 25 km mtb po górach i 5 km biegu. Uważam, że to były najcięższe zawody w moim życiu bo zupełnie nie wiedziałem jak to będzie wyglądało, ale sprawiło mi to niesamowitą frajdę. Drugimi zawodami, 2 tygodnie później, na dystansie sprinterskim, był Susz i wtedy kompletnie się w tym zakochałem. Wiadomo, że Susz jest kolebką polskiego triathlonu i tam było to zorganizowane na wysokim poziomie i z niesamowitym klimatem. Triathlon to nie jest taki sport jak bieganie czy kolarstwo, gdzie ludzie przyjeżdżają przed zawodami, w małych grupkach czy nawet samemu. Startują i po zawodach rozchodzą się do domu, a czas żeby ze sobą porozmawiać to 10 minut przed startem i 10 minut na mecie. W przypadku triathlonistów tego czasu jest dużo więcej. Jest strefa zmian, trzeba przyjść wcześniej, przygotować rower, buty, zabezpieczyć się przed pływaniem. Jest ten moment gdzie wszyscy mogą ze sobą porozmawiać, spotkać się, zaprzyjaźnić i nacieszyć klimatem. Parę lat temu stwierdziłem, że brakuje czegoś takiego u nas, w Trójmieście. Nie ma żadnego portalu, miejsca, gdzie ludzie mogą się jednoczyć. Dlatego założyłem taką grupę i zaczęło się rozkręcać. Najpierw było 20, 30 osób, teraz jest ponad 400. Na treningi przyjeżdża ok. 10-15 ludzi i chcemy żeby każda osoba mogła czuć się w naszej grupie zaakceptowana. Nie ma czegoś takiego jak słabsi i gorsi, są wszyscy ci, którzy kochają triathlon i tych ludzi chcemy jednoczyć. Idziemy bardziej w stronę - bez spiny, ale i bez ziewania, czyli nie drepczemy w miejscu, ale nie ma to nic wspólnego z jakimś pokonywaniem siebie jako przeciwników.
- Wspomniałeś, że 7 lat grałeś w koszykówkę. Który z tych sportów bardziej Ci się podoba?
- Ciężko te sporty porównać. Jeden to sport drużynowy, drugi jest indywidualny, wytrzymałościowy. W biegach brakowało mi zjednoczenia, które dawała koszykówka. Czyli była drużyna 12 osób, na boisku zawsze było nas pięciu. Wiadomo, że gramy całą drużyną, trzeba sobie pomagać bo nikt sam meczu nie wygra i to jest bardzo fajne. Triathlon ma zupełnie inną zaletę, a mianowicie taką, że człowiek jest sam. Sam musi pokonywać słabości. Nikt za niego nie pobiegnie, nie pojedzie rowerem…
- I to jest lepsze?
- To jest zupełnie coś innego. Coś, co daje niesamowitą radość dlatego, że możemy walczyć sami ze sobą, a to nam pomaga w życiu codziennym. W koszykówce mamy grupę przyjaciół, którzy zawsze nam pomogą, ale są takie decyzje, w których musimy dokonać wyboru indywidualnie. Triathlon bardzo fajnie przekłada się na nasze życie. Jeżeli kończąc 1/4, 1/2 czy nawet całego Ironmana, jesteśmy sobie w stanie z tym poradzić, to podobnie będzie w życiu. Bo człowiek, który robi Ironmana to najbardziej samotny człowiek na świecie. Przez ponad 10 godzin jesteś tylko ty, twoje myśli, organizm i etap, który musisz pokonać i nikt nie jest w stanie ci pomóc. I to od ciebie zależy jak dobrze się do tego przygotowałeś. Tak samo jest w życiu. W zależności od tego jak mocno przygotujesz się do pewnego etapu w życiu, tak dobrze ci w nim pójdzie.
- Miewasz chwile zwątpienia? Kiedy zwyczajnie Ci się nie chce?
- Tak, zdarza się to oczywiście. Zazwyczaj jest to kwestia przetrenowania. Wtedy człowiek ze złości rzuca wszystko na jakiś tydzień lub dwa, ale potem pojawia się głód biegania, organizm tego potrzebuje i znowu powraca się do treningów. Najwięcej takich zwątpień miałem podczas przygotowań do Ironmana. Od listopada zacząłem bardzo intensywnie trenować, ale byłem po poważnej kontuzji łydki i do marca nie mogłem biegać. To dodatkowo mnie frapowało bo mój start w Ironmanie stał pod dużym znakiem zapytania. Dlatego w granicy marca przestało mi to w ogóle sprawiać radość. To już był bardziej cel, kwestia dążenia do tego co sobie postanowiłem. Nie myślałem o tym czy sprawia mi to przyjemność, tylko patrzyłem ile kilometrów, w jakim czasie i czego muszę dokonać, żeby w okolicach czerwca-lipca wystartować w zawodach i ukończyć je w przyzwoitym czasie, albo żeby w ogóle je ukończyć. Udało się w 10 godzin 34 minuty i jestem z tego bardzo zadowolony. Najgorszym, a zarazem najlepszym momentem przygotowań związanych z triathlonem jest meta na Ironmanie. W moim przypadku wyglądało to w taki sposób, że wpadłem na nią, cieszyłem się ogromnie z tego co udało się zrobić i jednocześnie po kilku minutach ogarnął mnie duży smutek bo nie wiedziałem co dalej. Spełniłem marzenie, do którego przygotowywałem się przez 8 miesięcy, po czym na macie kończy się fun, bo w końcu zrobiłem Ironmana. Teraz kwestia zmotywowania się w jakiś sposób żeby dalej trenować ten sport i wyznaczyć sobie kolejny cel, do którego będzie się dążyć.
- Jest już taki cel?
- Odległy. Mam nadzieje, że kiedyś uda mi się go zrealizować. Na chwilę obecną jestem na etapie kompletnego roztrenowania i powrotu do radości z treningów.
- Dlaczego roztrenowania?
- Po Ironmanie złapały mnie kontuzje. Nie były to ostatnie zawody w sezonie. Potem była jeszcze ? IM w Gdyni, którą biegłem z mocno kontuzjowaną nogą. Udało mi się to ukończyć w jakimś tam czasie, ale z dużym bólem i wysiłkiem. Nie zregenerowałem tej nogi i wystartowałem jeszcze w kolejnych zawodach, które całkowicie zamknęły mój sezon startów. Mamy maj więc ten sezon jest zupełnie stracony. Może w dwóch, trzech imprezach wezmę udział dla kompletnej zabawy. Nie chce teraz za dużo trenować. Po pierwsze żeby się zregenerować, a po drugie żeby nabrać trochę dystansu i czerpać z tego więcej radości.
- Tęsknisz już za tym?
- Powoli zaczynam tęsknić. Zaczął pojawiać się głód, ale trenuję zimną głowę żeby się nie podpalać i znowu nie zrobić sobie krzywdy. Taki mój odległy cel to albo zrobić drugiego Ironmana, gdzieś za rok, dwa lata, a jeżeli się uda to chciałbym skończyć Ironmana w Norwegii, który jest ciut większym wyzwaniem.
- Jest coś co uważasz za swoją triathlonową porażkę?
Nie, ponieważ nigdy nie trenowałem tego dla jakiegoś super sukcesu. Robię to tylko i wyłącznie dla dobrej zabawy, żeby spotkać się ze znajomymi i pościgać sam ze sobą.
- A największy sukces to pewnie Ironman…?
- Tak, zgadza się. Najbardziej jestem zadowolony z roweru bo prędkość, którą udało mi się uzyskać to prawie 35 km/h na całym dystansie 180 kilometrów.
- Jak wspominasz samego IM?
- Ironman, jeżeli chodzi o same zawody, to czysta przyjemność, tzw. wisienka na torcie. Stanie na starcie już człowieka motywuje, a każdy kolejny kilometr daje coraz większą frajdę bo mimo, że wykańcza do granic możliwości, to człowiek cieszy się, że realizuje marzenie. Dlatego Ironman nie jest ciężką dyscypliną. To nie jest start, nie są zawody. To nie jest 3,8 km, które musisz przepłynąć, 180 km, które musisz przejechać na rowerze czy przebiec maraton. Ironman zaczyna się 8 miesięcy wcześniej, każdego ranka o 5:30.
%f8
- Co jest dla Ciebie największą motywacją?
- Pokonywanie słabości. Dojście do pewnego rodzaju granicy organizmu. Do tego co jeszcze jestem w stanie zrobić albo czego już nie będę w stanie zrobić. Moim minusem jest to, że podczas zawodów potrafię wyeksploatować organizm do końca. Nie mam takiej granicy, że mogę się zatrzymać, powiedzieć sobie, że mam już dość, trzeba stanąć albo odpocząć. Zrobię to do końca, aż padnę albo zemdleję, bo tak już się zdarzyło na 1/2 IM w Gdyni.
- Jest coś szczególnego co musiałeś poświęcić dla sporu, triathlonu, przygotowań?
- Przyjaciele. Przez 8 miesięcy wyszedłem może dwa razy gdzieś ze znajomymi, na 2-3 godziny. A tak nie było na to czasu. Był piątek, oni szli na imprezę, a ja w tym czasie szedłem spać bo wiedziałem, że następnego dnia o 6 rano muszę wstać i jechać na rowerze 5-6 godzin. Następnie przychodziłem do domu i szedłem biegać na godzinę, półtorej. A potem człowiek jest już tak zmęczony, że woli ten czas spędzić w domu, niż iść na imprezę, wiedząc, że niedziela wygląda podobnie.
- Mieli żal czy motywowali?
- Żalu raczej nie, bardziej motywowali i byli pełni podziwu dla tego co robię. Wspierali mnie w tym wszystkim. Czasem motywowali nazywając parówą, a czasami mówiąc, że dam radę, żebym się nie poddawał, że to jest moje marzenie i żebym o tym pamiętał.
Natasza Duszkiewicz